Z Kudowy wyjeżdżamy Drogą Stu Zakrętów (w oryginale Heuscheuerstraße) jedziemy do Karłowa, skąd wyrusza się na bezpośredni atak na Szczeliniec Wielki. Jak wiecie w zeszłym roku zdobyłem Śnieżkę (1603 m n.p.m.) (o tym było tu: Siedlisko Pstrąga. Ze stawu na stół.) i to bez aparatów tlenowych, Szerpów i zakładania po drodze baz, to tym bardziej taki Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.) wciągam nosem. Owszem trzeba się wdrapać po licznych stopniach, ale potem już jest bardzo przyjemnie i lekko, tak bardzo, że jak ktoś nie kulawy, to da radę. Sam Szczeliniec wieńczy 12 metrowa skała zwana Fotelem Pradziada. Jak już ją zdobędziecie, to udajcie się na wycieczkę po okolicznych skałach. Prowadzi tam zresztą dobrze oznakowany szlak. Jest wszakże jeden problem, którego nie nagłaśniają żadne tablice informacyjne – ten szlak, jak zresztą i Błędne Skały, o których nieco później, nie przepuszczą w pewnych miejscach osób z BMI powyżej 30. Po prostu za duże brzuchy nie przecisną się przez liczne szczeliny.:)
Poza tym mnóstwo zadziwiających kształtów skał i pocztówkowych widoków.
I teraz, druga główna atrakcja Gór Stołowych, czyli Błędne Skały. Trzeba sobie od razu powiedzieć, że w sezonie letnim nie ma szans, żeby obie te atrakcje zaliczyć jednego dnia. Otóż wjazd na parking do labiryntu Błędnych Skał odbywa się co ok. 30 minut jednokierunkową, wąską dróżką, stąd też czasami trzeba czekać godzinę lub dwie na możliwość wjazdu. Wygląda to tak:
Organizacja jest dobra, więc jak już wjedziemy na parking na Lisiej Przełęczy, to możemy ruszać w labirynt, choć chce przestrzec przed zbyt wielkimi oczekiwaniami – jest pięknie i ciekawie, można nacieszyć oko i trochę się pogimnastykować, ale nie zajmie to Wam więcej jak ok. 1 godziny.
W każdym razie wycieczka dzięki uformowaniu skał może być dla wielu bardzo przydatna, bo uczy pokory wyrażonej w wymuszonych ukłonach.
Co ciekawsze formy skalne mają nazwy, kojarzą się ze zwierzętami, postaciami lub rzeczami. Nie trzeba zgadywać – są tabliczki:) To jest kurza stopka, a poniżej okręt.
No i znowu pełen kosz wrażeń estetyczno-gimnastycznych.
Na niektóre skały patrzy się nie bez obawy o ich stabilność, na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy temu zaradzili 🙂
2. Kudowa-Zdrój.
Kudowa jest piękna, bardzo zadbana, bardziej czeska z urody niż polska. Park Zdrojowy, który oczywiście w oryginale zawdzięczamy XVIII i XIX wiecznym niemieckim przyjaciołom, to polska ekstraklasa.
Jego początek, czy zwieńczenie, to pijalnia wód mineralnych – monument architektury neobarokowej i neosecesyjnej.
Naprawdę miło tam być i miło patrzeć. Jeden tylko szczegół trochę mi zgrzytnął. To napis na wejściu do części zabiegowej pijalni. No cóż, może tylko mnie, ale kąpiele gazowe nie kojarzą się zbyt przyjemnie.
A poza tym, znowu pięknie.
I jeszcze popatrzcie sobie na kilka Kudów.
A w miejskim parku często można posłuchać koncertów wybitnych jazzowych muzyków i muzyczek 🙂
A teraz przechodzimy do muzeum zabawek. Od razu ostrzegam, dla mojego pokolenia zrobi się sentymentalnie.
Zabawki, to wbrew pozorom, bardzo poważny temat. Zostają z nami na całe życie, mentalnie oczywiście, a kiedy się nimi bawiliśmy dawały nie tylko przyjemność, ale i rozwój. Nic dziwnego, że są szkoły wyższe, gdzie z zabawek pisze się i robi prace dyplomowe. W każdym razie, zobaczcie poniższe obrazki i spróbujcie zbadać swoją emocjonalną reakcję. Mnie, w każdym razie zrobiło się rzewnie, lirycznie i śmiesznie.
A bardzo grzeczne dzieci, dostawały taką miłą lalkę 🙂 Koszmary senne i nocne moczenie gwarantowane 🙂
W Czermnej, dzielnicy Kudowy znajdziecie sławną i tłumnie odwiedzaną Kaplicę Czaszek. Ja nie jestem wielkim miłośnikiem tego rodzaju rozrywek, ale że był rozkaz, to poszedłem, bo jak wiadomo z wojska – jest rozkaz, jest wykon.
W środku zdjęć nie wolno robić, ale można znaleźć w sieci:
Atrakcją miejsca, jest niewątpliwie pani siostra zakonna, która monotonnym i pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem przedstawia przybyłym historię miejsca. Punkt szczytowy następuje, kiedy mówi, że w górnej kaplicy zgromadzono szczątki tylko ok. 3-5 tysięcy osób, ale prawdziwa frajda jest dopiero w podziemiu – tam jest ich ponad 20 tysięcy. To mówiąc, bierze do ręki rodzaj pogrzebacza, podchodzi do drewnianej klapy w podłodze i zahaczając owym pogrzebaczem za wystające kółko, wprawnym i dumnym ruchem otwiera przed zachwyconą publicznością swoje prawdziwie skarby. Koszmary senne i moczenie nocne znowu zagwarantowane. Na marginesie, to nie dziwi mnie, że pomysłodawcą tego kuriozum, był czeski ksiądz Vaclav Tomasek. Czesi lubią i umieją robić sobie jaja z pogrzebu 🙂
To jeszcze tylko Szlak Ginących Zawodów i dam Wam w tym wpisie spokój. Ale ostrzegam, będzie jeszcze jeden o okolicach Kudowy 🙂 Otóż Państwo Urszula i Bogusław wymyślili sobie miejsce, gdzie podczas jednej wizyty można zobaczyć pokaz garncarstwa, kuźnię, wiatrak, no i mini ogród zoologiczny, który pasuje do reszty, jak frak do prezydenta Dudy. Lubię patrzeć na żywca, jak z gliny robi się dzbanek, to się nie nudziłem. Reszta dla zabicia czasu może i jest ok.
PS Zawody są bardzo ginące, bo pani która pracowała z kołem garncarskim jest Ukrainką.
.