W antryju na byfyju stoi szolka tyju – to najsłynniejsze śląskie zdanie. Znaczy, jak wiadomo, że w przedpokoju, na kredensie stoi szklanka herbaty. Ślonska godka jest dla goroli często niezrozumiała, zawsze jednak atrakcyjna i budząca zaciekawienie. Już same imiona są czasami tajemnicze, a nasze gorolskie skojarzenia chodzą błędnymi drogami. I tak na przykład Greta, Gretka, Gryjta, Gryjtka, Gretel to nasza Małgorzata. Lyjna to Helena, Hajnel to Henryk, Hana to Janina, a Gustlik to Gustaw, August lub Augustyn. (Ciekawe czy ktoś wie jak miał na imię Gustlik z Czterech Pancernych? Odpowiedzi proszę przesłać na kontakt@slowblog.pl, kto pierwszy poprawnie odpowie dostanie nagrodę-niespodziankę). Inne słowa też są piękne i choć spora część ma niemieckie pochodzenie, to jednak nie wszystkie. Cajtung, ajerkuchy, amajza, fliga, zicherung, czy szmaterlok, powstały z niemieckiego. (Znaczy to kolejno: gazeta, naleśniki, mrówka, mucha, bezpiecznik i motyl). Są też inne źródła, oczywiście język czeski np. błeszka czyli pchła, albo francuski np. antryj, czyli przedpokój. Poza tym, absolutne tutejsze oryginały jak np. babuć, co znaczy wieprzek, ciulik albo lulok to penis, gryfna frelka to ładna dziewczyna, przoć to po prostu kochać, a poleku znaczy pomału. Korzystając z okazji pozdrawiam gorąco wszystkich kolegów i znajomych ze Śląska i okolic, a koleżanki i znajome dodatkowo ściskam w pasie 😉
Jak widać jesteśmy na Śląsku, a nawet w Katowicach. Biegnę szybko do restauracji Śląska Prohibicja na Nikiszowcu, bo pusty żołądek nie sprzyja funkcjom poznawczym, a chciałoby się trochę spigułkowanego Śląska zobaczyć. (Wprawdzie jak twierdzili starożytni Rzymianie – plenus venter non studet libenter – czyli coś zupełnie odwrotnego, ale wtedy jedzenie było inne i do wszystkiego dodawali garum 🙁 )
A w Śląskiej Prohibicji bardzo ładne wnętrze, czuje się dobrą jakość, w otoczeniu starych murów elegancka nowoczesność zazwyczaj dobrze się sprawdza.
Głodny, nie jestem sobą, więc rzucam się na jedzenie. Najpierw idzie przystawka, w karcie zwana Smarowidło. To mus z wątróbki drobiowej, sos z rabarbaru, truskawki i pieczywo w postaci grzanki. Całkiem dobre, nienachalne połączenie smaków, na przystawkę może trochę za syte, ale jest ok.
Następne danie to zupa zwana tu Malinówką. Nazwa się bierze od pomidorów, do tego dochodzi ricotta, brzoskwinia, pesto porzeczkowe i bagietka. Smak doskonały, idealnie balansuje między słodkawą kwasowością pomidorów, łagodną cierpkością ricotty, mocą porzeczkowego pesto i aksamitem brzoskwini. Jedyna rzecz, która wzbudziła mój sprzeciw to utopienie bagietki w zupie. W najkrótszym nawet czasie do podania, pieczywo nabiera mokrości i do tego nie wiadomo jak to jeść. Może lepszym rozwiązaniem byłoby podanie bagietki na talerzyku obok?
Danie główne, a jakże, nowocześnie śląsko-włosko regionalne, (karminadli zdaje się w karcie nie było) to Ulepce, czyli domowe ravioli z bobem, marynowane nowalijki, sos holenderski, maliny, migdały, gryka i zioła. Danie pozytywnie ciekawe, mimo dużej liczby składników zrównoważone i po prostu smaczne. Brawa dla kucharzy!
Na koniec deser, a w tej roli wystąpiły domowe lody z kwaśnej śmietany, do tego truskawki, mus czekoladowy, maślane ciastko i pistacje. Kwaśna śmietana to dobry pomysł na lody, słodycz nie zalepia podniebienia, a owocowe dodatki deser ubogacają.
Tyle o jedzeniu. O kelnerach powiem tylko tyle, że chodzą luźno, bez zbędnej spinki, są mili i uprzejmi, ale bez przesady. Na pewno lepiej niż średnia krajowa, choć jest jeszcze coś do zrobienia. Test brudnego talerza wypadł też średnio, choć średnio w naszej rzeczywistości znaczy nieźle. Ogólnie bardzo dobre i pożyteczne miejsce. Szefowa kuchni, pani Magdalena Nowaczewska, zwyciężczyni 5 edycji Master Chef, dobrze się tu sprawdza, widać że wnosi młode, świeże pomysły i smaki. I tak chyba jest w naszej polskiej rzeczywistości, że młodzi kucharze robią dobrą, ciekawą i poszukującą kuchnię. Potwierdzają to liczne przykłady. Przypomnijcie sobie o tym tutaj: Good food-good Mood czyli Nowy Świat 66.
Albo tutaj; Sonet XVIII czyli do czego potrzebny nam Szekspir. Basia Ritz.
Skoro zjadłem, to wychodzę na zewnątrz, a tam Nikiszowiec. Mały-wielki świat Śląska, kopalni, etosu pracy górnika. Trochę bajka, trochę film.Uprzedzę wypadki – NIESAMOWITE. Osiedle zostało zaprojektowane przez Emila i Georga Zillmanów dla górnków kopalni Giesche, a nazwę wzięło od szybu Nickisch. Dzisiaj to kopalnia Wieczorek i szyb Poniatowski. Tak powstało 1000 mieszkań, park ludowy, łaźnia dla całej załogi kopalni, dom noclegowy dla gości mieszkańców osiedla, kościół, gospoda, posterunek policji, sklepy pralnia i szkoła z mieszkaniami dla nauczycieli. Typowe mieszkanie miało powierzchnię ok 63 m kwadratowych, składało się z 2 izb i kuchni. W podwórzach przewidziano pomieszczenia gospodarcze: chlewiki, komórki, i piec do wypieku chleba. Jak widać osiedle kompletne. Coś na kształt maszyny mieszkalnej Le Corbusiera. Tylko projekt ciekawszy i bardziej ludzki. Poszczególne domy miały 3 kondygnacje i 12 mieszkań. Każda z jednostek mieszkalnych została połączona z sąsiednim blokiem nadwieszką przerzuconą przez ulicę. Dzięki temu mamy tu piękne arkady.
A najważniejsze jest to, że Nikiszowiec żyje. Nie tylko jako atrakcja turystyczna, ale ciągle jako miejsce na ziemi tutejszych mieszkańców.
Ma swoją historię, nie tylko górniczą, czy z czasu powstań śląskich i międzywojnia, ale też najnowszą. W latach 80. i 90. poprzedniego wieku, uchodził z miejsce niebezpieczne, trochę taką warszawską Pragę Północ, nieciekawi kolesie, mieli nieciekawe propozycje dla spóźnionych przechodniów. Nikiszowiec jest filmowy, był miejscem kręcenia wielu obrazów. Kazimierz Kutz mówił o tym miejscu – Śląsk w pigułce – nic dziwnego, że w „Soli ziemi czarnej” śląscy powstańcy biegną przez nikoszowiecki rynek strzelając do ukrytych w budynku poczty Niemców. Na szczęście nie uszkodzili różanej mozaiki, która zdobi budynek do dziś.
Nikiszowiec miał szczęście, sąsiedni Giszowiec zginął prawie w całości ustępując miejsca blokom z wielkiej płyty. O tym opowiada Kutz w „Paciorkach jednego różańca”. Stary Habryka, emerytowany górnik, broni Giszowca, ale bez sukcesu. Nikiszowiec obronili urzędnicy, którzy wpisali tamtejsze domy do rejestru zabytków i chwała im za to. Dzięki temu dzisiaj władze miasta mogą promować to miejsce. Można na przykład za darmoszkę wypożyczyć audioprzewodnik, który głosem Kamila Durczoka opowiada o zwiedzanych obiektach. Jest tu naprawdę pięknie, autentycznie i nie skansenowato. Po prostu fliga nie siada, ani szmaterlok. Dlatego nie czekajcie, weźcie swoją gryfno Gryjtkę i jedźcie drapko do Nikiszowca. Po drodze zajrzyjcie do Śląskiej Prohibicji – też warta wizyty.
Nasycony tym dobrem, na zmysłowy deser udałem szybko do NOSPRu, gdzie właśnie grał na trąbce swój koncert Chris Botti.
Facio jest naprawdę dobry, sławny i pracowity. Grywał dla takich gigantów jak Sting, Aretha Franklin, Bette Midler, Bob Dylan i Paul Simon. Wydał kilkanaście płyt, daje ponad dwieście koncertów w roku. Jego idole to Miles Davis i Tomasz Stańko. Oprócz jazzu gra także rocka i muzykę klasyczną. Nie był sam, przyjechało z nim kilkoro równie doskonałych artystów. Jest bardziej niż oczywiste, że taki repertuar, zespół oraz akustyka i atmosfera NOSPR musiały się bardzo podobać publiczności. Było po prostu pięknie, zmysłowo i czarująco.
.