Paralaksa tła

Good food-good Mood czyli Nowy Świat 66.

16 lutego 2019
Narodowe Forum Muzyki Wrocław.
18 stycznia 2019
Pendolino pod specjalnym nadzorem.
25 lutego 2019

Korzystając z  warszawskiej edycji Fine Dining Week poszliśmy wypróbować nieznaną mi kompletnie restaurację Mood. Taki strzał.

Sztywne dwa 5-daniowe menu degustacyjne, wersja wegetariańska i dla morderców. Zapisaliśmy się na dwie, żeby spróbować możliwie szerokiej palety.

Miejsce bardzo nienachalnie luksusowe i stylowe. Główna sala w podziemiu z gotyckim sklepieniem z czerwonej cegły. Stoliki minimalistycznie eleganckie i na szczęście drewniane. Nie ma białych obrusów i platerowanych sztućców, ale jest przyjemnie i niewyniośle. Można nawet powiedzieć, że romantycznie, ale w dobrym stylu.

Miła pani kelnerka robi co trzeba i tak szybko jak trzeba, ustalamy napoje, komu który zestaw i jedziemy.

Na początek tatar z białego halibuta i multikolor z buraków. Tatar z halibuta doskonale delikatny, rybny a yuzu czyli rodzaj pomelo

oraz wasabi nadają białej tłustej rybie lekkość i japońską nutę co razem wychodzi bardzo ciekawie i pięknie się komponuje.

Gorzej z moją przystawką bo warzywa są generalnie poprawne, ale ani chrzan ani zioła nie dają takich zakrętasów jak tatar.

Może to  nie ta pora roku? Następnie przychodzi Veloute z rukwi wodnej i absolutne odkrycie, tę roślinę omijałem zawsze szerokim łukiem bo kojarzyła  się kapustnie i mdło, a tu krem z niej zrobiony osiągnął bliskość zupnego ideału. Orzech włoski (nie laskowy, jak w karcie) i trufla idealnie pasowały i zamykały danie w cudowną całość smaku. Będę próbował zrobić coś takiego w domu chociaż  pamiętam, że wszelki próby takiego naśladownictwa nie osiągały poziomu wzorca.

 

 

Piotrosz z sałatką z kraba sponiewierał moją tezę, że w Warszawie nie da się zjeść dobrej ryby. Znowu doskonały wybór dodatków dał rybie świeżość  smaku i ogólną zamykającą się w całość kompozycję. Natomiast warzywna tempura dobra, lub nawet bardzo dobra, ale jednak nie tak dobra jak bym chciał – patrz kilka wersów wyżej o multikolorze z buraków. Oba dania mają natomiast ewidentnie po mistrzowsku zastosowane smaki i dodatki dalekowschodnie.

 

 

Biodro jagnięce, banalne ale rozpływa się w ustach, tego nam zjadaczom potrzeba. Znowu doskonałe pomysły na zastosowanie dodatków. Podobnie z pieczonym w soli selerze, choć gdybym mógł zamieniłbym chętnie to na biodrówkę.

Finis coronat opus czyli deser z matchy, białej czekolady, sezamu i waty cukrowej całość dzieła naprawdę i niezwykle udanie  wieńczy.

Miłą pani kelnerka opowiadała o wciąż młodym, ale doświadczonym szefie kuchni p. Marcinie Przytule. Pan Marcin zdobywał jak widać powyżej dobre doświadczenia także w Chinach i chwała mu za to. Tak trzymać i będzie bardzo dobrze i najlepiej. Mood daje jakiś rześki wiatr na naszą warszawską, trochę już nudną i przewidywalną gastronomię, gdzie panuje syndrom palonego masła, egzemplifikacji

nudnej i powtarzanej do znudzenia w wielu restauracjach mody. Daję to innym szefom jako materiał do przemyślenia, jak mawiał Standartenführer Max Otto von Stirlitz.

Trzeba na pewno do Mood’a wrócić sprawdzić tradycyjne menu, a tym razem po kolacji nasz mood był doskonały.

 

Podobało się? Kliknij w serduszko i polub post 20

oraz udostępnij go

Pinterest
Restauracja Mood
ul, Nowy Swiat 66, 00-357 Warszawa

Moje podsumowanie
.


  • Obsługa90%
  • Wystrój90%
  • Menu90%