W tym wpisie opowiem Wam o tym, co robiłem w Wiedniu, między środą od godziny 15.00 a czwartkiem do godz. 11.45.
A byłem w Kunstihistorisches Museum, jadłem hot doga, Wiener Schnitzel, tort Sachera x 2, śniadanie w Demel cafe, sławne kanapki Trześniewskiego i odwiedziłem dom Mozarta. Ale dosyć zapowiedzi, bo będzie tak, jak z tym księdzem, który mówił z ambony: -W dzisiejszym czytaniu Ewangelii Łukasza, słyszeliśmy o dwóch uczniach, którzy szli do Emaus. W pierwszej części mojego kazania dowiemy się ilu ich było, a w drugiej, dokąd zmierzali.
Zaczęło się od hot doga, czyli doskonałej kiełbasie (nie parówce) w budce naprzeciwko muzeum. Chrupiąca, bardzo delikatna pszenna bułka z doskonałą kiełbasą w środku, w sposób prosty, a zarazem elegancki ukoiła mój głód. Kiedy zachwycony robiłem zdjęcie temu cudowi, miły Kurd, który mnie obsługiwał, zapytał skąd jestem? Gdy odpowiedziałem, zdziwiony powiedział-to w Polsce nie macie hot dogów?
Zaspokoiłem głód fizyczny, to pobiegłem do Kunsthistorische Museum, na wystawę zatytułowaną Caravaggio i Bernini, żeby zaspokoić głód piękna. (Zwróćcie uwagę, jaką piramidę mają przed muzeum, Luwr może się swojej wstydzić:)
A tam ten głód zaspokajali na najwyższym, boskim poziomie. I nie chodzi o to, że mam lekkiego fioła na punkcie Caravaggia i nie o to, że uwielbiam doskonałą rzeźbę, patrz: Paris sera toujours Paris! La plus belle ville du monde. Henry Moore w Pawilonie 4 Kopuł
Po prostu Caravaggio i Bernini byli jednymi z najwybitniejszych twórców jakich nosiła matka ziemia. A pomysł pokazania baroku w malarstwie i rzeźbie przez dialogi ich dzieł i dzieł innych twórców tego okresu, uważam za doskonały. To była jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza z wystaw jakie widziałem. W czasie jej zwiedzania dowiedziałem się o baroku więcej niż jakichkolwiek źródeł do tej pory.
Podam Wam tylko jeden przykład tej „korespondencji” między dwoma wielkimi twórcami. To Ekstaza św. Teresy Berniniego i Ekstaza św. Franciszka lub Ekstaza Marii Magdaleny. Znajdująca się w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria, rzeźba Berniniego przeszła już do popkultury dzięki powieści Dana Browna Anioły i Demony i filmowi pod tym samym tytułem, gdzie Tom Hanks, czyli prof. Langdon chowa się w niszy za tą rzeźbą przed chcącym go zabić wysłannikiem illumiantów. Rzeźba jest też sławna z powodu niejednoznacznego odbioru, właściwie już od czasów powstania. Niektórzy (wiadomo – zboczeńcy), widzą w świętej oczekującej na dźgnięcie włócznią anioła, rodzaj ekstazy, którą Francuzi nazywają małą śmiercią. Podobnie jest u Caravaggia, choć jego św. Franciszek i Maria Magdalena, wydają się być już raczej po…
Zaprawdę, powiadam Wam, warto i trzeba było to wszystko zobaczyć, tym bardziej że oprócz głównych bohaterów, były tam też dzieła wielu innych, może mniej sławnych, ale też doskonałych np. Orazio Gentileschi i jego sławna córka Artemisia, Annibale Caracci, Andrea Sacchi, czy Nicolas Poussin. Najpiękniejsza odsłona baroku.
Natchniony jej pięknem, pobiegłem na spotkanie z moim włoskim kolegą, który wcześniej powiedział-w tym Wiedniu, jedyną rzeczą jaką można zjeść, to podróba cotoletta ala milanese. No to umówiliśmy się we wskazanej przez niego typowej, wiedeńskiej restauracji Guest House Vienna, przy Fürichgasse 10. Poszliśmy, a tam remont. Wobec powyższego i zimnego wiatru, który urywał głowę, wybór padł na najbliższą restaurację, o swojskiej nazwie Lubella. Szyld głosił, że to też jest, typowa, wiedeńska kuchnia. I była, Wiener Schnitzel był w porządku, ale nic ponadto. Ot kawałek cielęciny, zamęczonej młotkiem i obtoczonej w panierce, prawdziwa, austriacka kuchnia… chociaż w tym przypadku, cała obsługa restauracji pochodziła z Turcji. Do tego dali bardzo dobre i ciekawy riesling, który swoją kwasowością idealnie wpasowywał się w dosyć nijakiego sznycla.
Po tym tutejszym specjale, musiałem kontynuować rozpoznanie tutejszejszości, poszedłem więc do Cafe Sacher, na przesławny tort.
Wnętrze kawiarni z przełomu XIX/XX wieku robi wrażenie, ale tort już nie takie. W ogóle myślę, że jak pewnie i na całym świecie, podstawą sukcesu jest promocja i odpowiedni pijar. Bo proszę Państwa, tort Sachera to taki murzynek, przekładany marmoladą. Wierzcie mi, w Warszawie, w każdej przyzwoitej cukierni, można zjeść dużo lepsze. Jednak jak każdy przygłupi turysta musiałem spróbować, dlatego też zamówiłem razem z kawą zwaną tutaj melange.
To coś jak espresso z gorącym mlekiem, a na wierzchu ma kleks z mlecznej piany lub bitej śmietany. W ogóle w Wiedniu słabo znają takie terminy jak espresso, capuccino czy macchiato. Tutaj piją coś na co my mówimy kawa po wiedeńsku, a nazywa się to verlangereter Schwarzer lub Brauner. Jeśli espresso to kleiner Schwarzer. Tak na marginesie, to na pewno znacie historię Jerzego Franciszka Kulczyckiego, który założył w Wiedniu pierwszą kawiarnię. W skrócie; w 1683 roku, podczas oblężenia Wiednia przez Kara Mustafę, ów dzielny szlachcic, w przebraniu Turka przedarł się przez obóz wojsk tureckich do sił sprzymierzonych i dzięki temu Wiedeń wiedząc o nadchodzącej odsieczy prowadzonej przez Karola V Leopolda i Lwa Lechistanu, Jana III Sobieskiego, nie poddał miasta. W nagrodę dostał łup wojenny w postaci kilkuset worków z kawą, a od Wiednia dostał dom, w którym założył pierwszą kawiarnię. Dzisiaj ma swoją ulicę-Kolschitzygasse, a na jej rogu stoi pomnik naszego baristy. Wracając jednak do Sachera – natchniony uwagami pewnej miłej pani, która zjadła tort Sachera tylko w wersji kupionej w przylegającym do kawiarni sklepie, postanowiłem poświęcić się i porównać 3 wersje tego sławnego tortu; nr 1. tort z kawiarni Sacher, nr 2. tort z kawiarni Demel, która po bankructwie Sachera przejęła nazwę tortu, jednak po tym kiedy hotel i kawiarnia Sachera wróciła do działania, po kilkudziesięcioletnim sporze, Demel nie może używać tej nazwy, za to serwuje tort pod nazwą Eduard-Sacher-tort.
Nr 3. Tort Sachera na wynos, z wspomnianego wyżej sklepu.
I tak nr 1.
Wygląda elegancko, choć jak pisałem nie jest to jakiś rzucający na kolana specjał. Owszem polewa czekoladowa wydaje się być dobrej jakości, jest dosyć słodka, ale nienachalnie. Nadzienie przypomina marmoladę i dodaje ciastu trochę uroku i smaku. Generalnie niezłe i nic więcej. Bez ekstazy.
Nr 2. Kawiarnia Demel;
Polewa czekoladowa słaba, za słodka, bez goryczki czekoladowej. Przypomina niestety znany mi z wczesnej młodości, wyrób czekoladopodobny. Środek bez nadzienia, za to ewidentnie twardszy i zdecydowanie gorszy i mniej delikatny niż w Sacherze. Gliniaste – naprawdę nie polecam.
Nr 3. Tort z przysacherowego sklepu. Niestety dosyć paskudny, polewa jest gorsza od tej w kawiarni, przesłodzona, a środek zbity i bez żadnej finezji.
Z trojga złego wygrał tort z kawiarni Sacher.
Następny dzień, to śniadanie w wyżej wzmiankowanej kawiarni Demel. Wnętrze jest absolutnie piękne i zdecydowanie przewyższa to sacherowe. Tradycja też dłuższa, bo kawiarnia powstała pod koniec XVIII wieku.
Zaletą jest też ogromna szyba, która oddziela salę, od miejsca pracy cukierników. Można podglądać, jak powstają ciasta i torty.
A śniadanie można wybrać z kilku zestawów. Ja chciałem wybrać zestaw trochę większy niż podstawowy, czyli Wiener Frühstück, ale pani kelnerka dała mi jakiś inny Frühstück. Było mniej, ale nie awanturowałem się, słabo znam austriacki 🙂
Tym bardziej, że śniadanie było bardzo świeże i dobre. Jajko, wprawdzie nie po wiedeńsku, w niczym nie ustępowało naszym, polskim jajkom z oznaczeniem „0” lub nawet bez niego. A kawa byłą naprawdę doskonała. I myśląc o polskich kawy we Wiedniu korzeniach, przypomniał mi się fragment utworu z XVII wieku, Jana Andrzeja Morsztyna, który tak o kawie pisał:
...I co jest Turków, ale tak szkaradny
Napój, jak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza na zęby,
Niech chrześcijańskiej nie plugawi gęby!
Po śniadaniu pobiegłem do miejsca, gdzie mieszkał inny mój ulubiony twórca, ten którego genialny umysł zbliżał się do Absolutu – W.A. Mozart. Dom Mozarta mieści tuż nieopodal katedry Św. Stefana. Można tam obejrzeć apartament Amadeusza, portrety współczesnych mu artystów i bliskich. I w związku z tym pierwsza refleksja, która mnie naszła; Amadeusz, jak wynika z portretów, był bardzo mało atrakcyjnym mężczyzną, a jak wiadomo miał ogromne powodzenie w interesach i u kobiet. Czyli jest nadzieja :). Podobnie, jego żona Konstancja, nie była, delikatnie mówiąc, piękną kobietą, a miała męża geniusza – jest nadzieja.
Najbardziej jednak wzruszyłem się, kiedy zobaczyłem w jednej z gablot oryginalny, czyli pisany ręką Mistrza, zapis nutowy fragmentu Don Giovanniego. Pamiętacie oczywiście wpis o lecie; Lato. Zakwita kwiat paproci, czyli jak uwieść kobietę. Znowu zacząłem śpiewać: La ci darem la mano... Uwielbiam Mozarta.
A tak prawdopodobnie wyglądał rozkład pokojów w mieszkaniu Mozarta. Co ciekawe, na tej podstawie powstała scenografia do scen w filmie Milosa Formana, Amadeusz.
Tak BTW Amadeusza, to czytałem analizy mówiące, że postać Salierego, w filmie jest przedstawiona fałszywie i niesprawiedliwie, a w istocie rzeczy, był on Amadeuszowi bardzo życzliwy. Tak też wygląda na tutejszym portrecie.
W tym domu, powstała jedna z najsławniejszych oper W.A.M. – Czarodziejski Flet
I znowu natchniony geniuszem, pięknem tworzywa i bliskością absolutu (choć jak już kiedyś wspominałem, wolę belvedere, albo chopina) pobiegłem w stronę hotelu, żeby zabrać bagaż i udać się na lotnisko, bo samolot nie będzie czekał. Po drodze jednak wpadłem na ślad jeszcze jednego ważnego tu Polaka, czyli firmy Trześniewski, która od początku XX wieku żywi wiedeńczyków zwyczajnie, ale smacznie.
Pomysł prosty, czyli genialny-pan Franciszek Trześniewski, w początku XX wieku wymyślił kanapki z pastą jajeczną i różnymi dodatkami. Co ważne są na zdrowym, razowym chlebie. Taki pierwszy fast food, ale jakże różny od tych późniejszych. Sukces przyszedł natychmiast, bo było smacznie, zdrowo i przede wszystkim szybko – wiadomo, w każdej stolicy wszyscy się spieszą.
Można tu kupować na sztuki lub w zestawie. Sztuka kosztuje 1,3 EUR. Do tego mini piwo i można biec dalej. Tak też zrobiłem.
Dopiero jak dobrnąłem prawie do końca, zorientowałem się, że w moim wpisie, sztuka duża przeplata się z tą małą, przyziemną, kulinarną. A jednak obie są wielkie!
Na koniec kilka uwag na temat Wiednia.
Piękne miasto, z pięknymi muzeami i pałacami. Architektoniczny barok w najlepszym wykonaniu, patrz Hofburg, Schonbrum i wiele innych. Można tu spędzić dużo czasu bez nudy. Zresztą to wiedzą wszyscy, szkoda męczyć klawisze.
Strasznie tu dużo pomników cesarzy, a trzeba pamiętać, że CK Austro-Węgry nie istniało setki lat jak imperium brytyjskie, czy rzymskie, a tylko 51 lat. Znaczy Austriacy czczą swoją wielkość, są z niej dumni i już dawno wstali z kolan.
Austriacy świetnie korzystają z tego co im los dał, czyli promują marki. I tak Mozart jest wszechobecny, na każdym rogu ulicy, a praliny, cukierki i czekoladki z jego wizerunkiem również można kupić wszędzie.
Podobnie jest z Gustawem Klimtem, którego charakterystyczne obrazy zdobią filiżanki, zastawę stołową, obrusy i inne utensylia. I tak jak obrazy Klimta, kubki i talerze kipią żywiołową seksualnością malowanych przez niego kobiet.
O torcie Sachera już było.
Poza tym Wiedeń, to stare czerwone tramwaje i co urzekające, wagi na przystankach. Czyżby to z obawy przed nadmiernym spożyciem mozartów i sacherów?
A już naprawdę na koniec, moje austriackie odkrycie – destylat firmy Bailoni, zwany Bailoni Wachauer Kirchenschnaps. Cudowny substytut dla grappy.
A na lotnisku zdążyłem jeszcze:
PS Jajko po wiedeńsku robi się wbijając jajko do szklanki, tak żeby żółtko się nie rozpłynęło. Szklankę wstawiamy do rondla z gotującą się delikatnie wodą na 3-5 minut. Chodzi o to, żeby białko się ścięło, ale żółtko pozostało płynne. Na koniec solimy i pieprzymy, dodajemy listki masła, a w wersji bogatej sos holenderski. Czuwaj!
.