To bardzo dobrze, że sztuka muzealna spotyka się ze sztuką kulinarną w jednym gmachu.
To bardzo dobrze, że w obu przypadkach jest to sztuka wysokiej i szlachetnej próby.
To bardzo dobrze, że gmach, który w przeszłości zamierał i straszył swoim dystyngowanym zimnem, dzisiaj wpuszcza gości po godzinach urzędowania i to do późna.
To bardzo dobrze, że właściciele Ale Wino z Mokotowskiej with a little help from their friends otworzyli nową restaurację, w której obowiązuje jedność miejsca, formy i treści, czyli że tutaj nowoczesny wystrój restauracji współgra z gmachem i wystrojem muzeum. Może dlatego, że restauracja znajduje się dokładnie pod Galerią polskiego wzornictwa z poziomu „0” MN.
Odwiedzenie restauracji wymaga pewnej odwagi: Gmach Muzeum Narodowego powstawał w latach 1927-1938 i był dzieckiem niezwykle aktywnego wtedy modernizmu. Modernizmu podpompowanego monumentalną i imperialną architekturą włoskiego faszyzmu. Kojarzy się nieco z budynkami włoskich architektów czasów Duce, jak Marcello Piacentini. (np. Piazza dell Vittoria w Bresci.)
Nic dziwnego, bo polska prasa architektoniczna z początku lat 30. pisała, że włoski faszyzm to jedyny system polityczny, który docenił znaczenie architektury. Musimy sforsować takie skojarzenia, wielką stalową bramę, później główne drzwi do muzeum, jeszcze po schodach na dół i prawie jesteśmy. Prawie, bo jeszcze trzeba przebyć nieco więzienny korytarz obwieszony całą masą mało estetycznych tablic z informacjami, co i za co kto zapłacił, dotował, współfinansował. No ale trudno, pecunia non olet.
W końcu jesteśmy w restauracji, a tu bardzo miło, nowocześnie, przestronnie. Personel życzliwie wita, a uśmiechom nie ma końca:))
Mamy tu totemy drukowane na drukarkach 3D, mamy najwyższej próby grafikę Jana Dobkowskiego, który wisi (nie osobiście, a jego prace:) w takich miejscach jak Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, mamy pięknie zaprojektowane przez młodych polskich twórców nowoczesne stoły i krzesła, (nasz stół wydawał się być nieco za niski), mamy bardzo zwiewne, choć ogromne regały i mamy ciekawe, uzbrojone w ryflowane szkło komody, które choć duże, dzięki takiemu szkłu wydają się lekkie i nie przytłaczające.
Jest super, jest super, więc o co ci chodzi? Chodzi mi o to, że jednak ciągle jest tu jakoś ciężko, jakoś zwaliście, jakoś nie do końca dobrze. Zimno i nieprzytulnie, nie swojsko. Może miejsce przeszło chłodnym dystansem gmachu? Jakoś przypomniał mi się dowcip: Gość w barze -Jest ciemne piwo? Kelner -Nie, ale mogę zgasić światło.
Dobrze, a co z jedzeniem? Było też jedzenie i to naprawdę bardzo dobre.
I tak tatar, nie klasyczny, podawany z ogórkiem małosolnym, anchois, lubczykiem, grzybkiem shimeji. Delikatne, zakręcone, w stylu Ale Wino.
Sałata z pesto z naci rzodkiewki, maślanką i proziakiem. No cóż sałata…
Parfait z wątróbek drobiowych, do tego chutney z rabarbaru i chałka. Mniam.
Dania główne to polędwica cięlęca, która szła z plackiem ziemniaczanym i młodymi warzywami – niby nic, a pięknie i smacznie.
Jesiotr podany z młodą kapustą, ziemniakami, pomidorem i gremolatą – sam ryb był doskonały, reszty nie próbowałem, ale zjadaczki twierdziły, że owszem.
Perliczka z kopytkami, czosnkiem niedźwiedzim, kalarepą i boczniakiem. perliczka zrobiona w punkt, a do tego doskonałe połączenie wcale nie oczywistych warzywnych smaków.
No i desery, czyli truskawki z bezą, maślanką i tymiankiem cytrynowym oraz mus z rabarbaru, pyłku kwiatowego i tiulu miodowego. Desery efektowne, jak widać, ale nieco odstają od stylu dań poprzednich. Moja teza jest taka, że deser powinien płynnie uzupełniać i zamykać posiłek, nie niweczyć po nim wspomnień i wrażeń, tutaj jednak wkradał się jakiś gwałt.
Generalnie widać tu kontynuację i dobre wzorce restauracji-matki z Mokotowskiej, ta sama filozofia karmienia i ta sama wysoka jakość produktu i jego przetworzenia. Szkoda, że Państwo Ale Wino musiało zamknąć Forty w Fortach Mokotowskich, bo mam stamtąd dobre wspomnienia, ale dobrze że otworzyło Muzealną, bo sztuka jedzenia w otoczeniu każdej innej dobrej sztuki nabiera dodatkowych walorów.
Generalnie bardzo udany wieczór, piękne miejsce, dobre jedzenie no i miłe i ciekawe towarzystwo. (Tylko ta młodzież jakaś zmęczona :))
Na koniec niewymuszony dowcip z miejsca powyżej opisanej akcji: mówię do kolegi przy stole -Zobacz jak dobrze dobrałem nazwę restauracji do wieku naszych partnerek. A na to partnerki chórem -Spieprzaj dziadu!