Lubię Wrocław. To miasto, które jest zupełnie nowe i zupełnie stare zarazem. Jest polskie chociaż jest też niemieckie, bo to Niemcy w większości je stworzyli. Znacie na pewno Halę Stulecia nazwaną tak z okazji setnej rocznicy wydania we Wrocławiu przez Fryderyka Wilhelma III odezwy ?Do mojego ludu? wzywającej do oporu przeciwko Napoleonowi. Po II wojnie nazywała się ludowa jak i nasza ojczyzna w czasach komunizmu. Hala przypadła po wojnie nam tak, jak zbudowany tuż obok Pawilon 4 Kopuł mający służyć wystawie prezentującej dorobek Śląska wzorowanej na wystawie światowej. Po 1945 Pawilon służył za magazyn Wytwórni Filmów Fabularnych, a w końcu popadł w ruinę. Szczęśliwie został niedawno odrestaurowany i od 2016 jest oddziałem Wrocławskiego Muzeum Narodowego.
Dzięki temu można zobaczyć tu ekspozycję prac Henrego Moore’a, ikony europejskiej rzeźby. Dziś to absolutna klasyka rzeźby XX wieku.
Kilka rzeźb artysty widziałem bardzo dawno temu, ale zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że po niemal 20-tu latach pobiegłem je znowu obejrzeć i to w liczbie aż 23. Zgodnie z zainteresowaniami autora są postacie ludzkie, zwierzęta, przyroda. Piękna, uniwersalna forma, łączność z naturą, także poprzez zastosowanie naturalnych materiałów pozwalają każdemu cieszyć się ich urodą. Rzeźby są tak ciepłe i miłe, że miałem ochotę je wszystkie głaskać. Fascynujące było też to, że każda rzeźba oglądana z innej perspektywy, strony, czy odległości pokazywała swoje różne oblicza i budziła różne emocje. A to, że wykorzystałem dobrze pobyt w pawilonie zawdzięczam panu szatniarzowi, który był nie tylko niezwykle uprzejmy (pożyczył mi 2 złote do szafki na torbę) i elegancki (nosił muchę), ale też merytorycznie pomocny mówiąc; „Proszę zacząć oglądanie wystawy od ostatniego pawilonu, wtedy lepiej pan zrozumie twórczość artysty” – tą drogą chciałem mu jeszcze raz gorąco podziękować za radę.
Jeśli nie zdążycie do Wrocławia, jest jeszcze ostatnia szansa zobaczyć Moore’a w Polsce – w Muzeum Narodowym w Krakowie do końca czerwca 2019. Idźcie koniecznie!
.