Paralaksa tła

Europejski Grill w Hotelu Raffles d. Europejskim.

29 grudnia 2018
Noc w Baiona. Zdradziecki Martin Alonso Pinzon.
28 listopada 2018
Henry Moore w Pawilonie 4 Kopuł
17 stycznia 2019

Napisać wyjątkowe miejsce to banał i tak jakby tylko liznąć temat.
Mówimy o Hotelu Europejskim, dzisiaj Raffles Europejskim.
Historia pierwszego prawdziwego hotelu w Warszawie i przez długi czas najbardziej
luksusowego/jednego z dwóch najbardziej luksusowych,  jest bogata jak mało co w naszym pięknym mieście. Powstał w latach 70-tych XIX wieku, projekt Henryka Marconiego wybitnego przedstawiciela klasycyzmu (architekta kościołów Karola Boromeusza i kościoła Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim), po II wojnie światowej odbudową zajął się Bohdan Pniewski.
Mieszkali tu Marlena Dietrich, Robert Kennedy, w czasie wojny Wanda Wasilewska, a w 1967 r. zespół Rolling Stones podobno nad ranem wytoczył się z mieszczących się tu Kamieniołomów, klubu gdzie wtedy grały najlepsze kapele jazzowe, a bywali ówcześni celebryci jak Marek Hłasko czy Krzysztof Komeda.
Jeśli historia zobowiązuje,  to zobaczmy co dzisiaj po odnawiającej przebudowie nowi właściciele i firma Raffles z tym zobowiązaniem zrobili. Mówimy oczywiście o restauracji Europejski Grill,  bo w hotelu nie mieszkałem. Mam tylko taką uwagę, że w nowym wydaniu hall wejściowy z recepcją oraz pasaż, który prowadzi do restauracji jest zdecydowanie pomniejszony i zwężony. Robi to wrażenie ciasnoty biorąc oczywiście pod uwagę klasę hotelu.
Ale wracajmy do naszych baranów, czyli restauracji.
Atakując budynek od strony pl. Piłsudskiego zgłodniały klient napotyka przeszklone wejście i kiedy z radością napiera na skrzydło, niespodzianka bo drzwi są zamknięte. Prawdziwe wejście jest tam, gdzie było kiedyś czyli na rogu.
Po wejściu jest elegancko, powitanie, odebranie płaszczy, wskazanie stolika, karty itd.
Wybieramy, karta krótka pozwala sobie wyobrazić, że dania wypieszczone do granic ideału.
Zamawiamy, jesiotr wędzony na ciepło i tatar wołowy. Wcześniej po kieliszku prosecco (doskonałe) i do posiłków sauvignon blanc z Nowej Zelandii (doskonałe). Dostajemy pieczony na miejscu chleb orkiszowy (doskonały).
Dania poprzedzają amuse-bouche smaczne i ciekawe.
Jesiotr zwykły, wyszukane dodatki zdają się nic do smaku nie wnosić, wrażenie jest takie, że jesiotr i dodatki to osobne dania. Tatar natomiast niezwykle ciekawy, sos tatarski, suszone serce wołowe i olej chrzanowy doskonale towarzyszą świetnej jakości wołowinie. Jest jednak zgrzyt w postaci dodatku z zapiekanej słonej bułki, psuje smak dania i zakłóca jego równowagę.
Nadchodzi okoń morski (z karty wynika, że łowiony na wędkę, nie wiem na czym polega jego przewaga nad tym łowionym w sieć). Do tego warstwowe frytki i sos gribiche, czyli sos majonezowy z kaparami.

 

 

 

 

Frytki gotuje się w kaczym tłuszczu, kroi na cienkie plastry, później łączy i zapieka i mamy coś á la mille-feuille z ziemniaka. Efekt niestety niezadowalający, wychodzi coś ciężkiego i tłustego. O chrupkości należnej dobrym frytkom trzeba zapomnieć.
Okoń natomiast bez wyrazu, przeciętny minus, nic poza tym.
Deser to zachwalany jako wyjątkowość i specialite de la maison palone masło. Czyli lody, orzechy i trochę czekolady. Efektownie brzmi i wygląda, ale po zjedzeniu nie rzuciłem się na kolana, a raczej na żołądku zrobiło się ciężko. Czekający nieopodal samochód nie pozwolił na digestive, który mógł przynieść ratunek i ukojenie.


Last but not least,  czyli obsługa. Właściwie to najważniejsze.
Zaczyna się dobrze, ale później tylko gorzej.
Tradycyjne dla naszej gastronomii grzechy;
Na zabranie brudnych talerzy trzeba czekać zbyt długo i nie mówimy tu o 3 czy 5 minutach.
Mimo prawie pustej sali z rzadka ktoś się nami interesuje, natomiast personel robi wrażenie, że interesuje się samym sobą. Kelnerzy przemieszczają się z miejsca na miejsce  bez celu i potrzeby, po to tylko, żeby był ruch. W efekcie żeby dostać rachunek sami wyruszyliśmy w gonitwę za panem kelnerem. A pan Emil Varda z jednej z najlepszych restauracji Nowego Jorku zwykł mawiać: „Najważniejszy jest serwis. Jak się ma dobry serwis , to można by serwować nawet karmę dla psa”. No cóż psiej karmy w Europejskim na razie nie dają, może dlatego uważają poziom serwisu za nie tak istotny…:)
Teraz odpowiedź na pytanie z powyżej czy restauracja sprostała wymaganiom historii tego miejscu.
Otóż absolutnie nie. Dość powiedzieć, że ja się tam już nie wybiorę, a jeśli ktoś chce zjeść kolację za relatywnie duże pieniądze to niech idzie gdzie indziej.

 

Podobało się? Kliknij w serduszko i polub post 16

oraz udostępnij go

Pinterest
Europejski Grill
ul. Krakowskie Przedmieście 13, 00-071 warszawa

Moje podsumowanie
.


  • Obsługa40%
  • Wystrój85%
  • Menu60%