To na początek posłuchajcie jak i co śpiewa Zaz:
https://www.youtube.com/watch?v=tmiI98EG1Fo
A dlaczego właśnie ta piosenka? Dowiecie się w dalszej części tego arcyciekawego wpisu.
W Paryżu byłem kilka razy. Zawsze potem tęskniłem. Nie wiem dlaczego, ale kocham to miasto. Może jest tak, jak śpiewała nieodżałowana Kora – „Nie pytaj za co Cię kocham. Bo kocha się za nic” a może nie.
Nawet mnie wydawało się, że w powszechnym odbiorze Paryż jest trochę staromodny, że passe, że ludzie wolą latać do Londynu, Nowego Jorku, albo Dubaju. Tymczasem usłyszałem od kilku osób, że lubią Paryż, że też chętnie by się wybrali gdyby mogli, a nawet że Paryż kochają.
Wpadłem tu jak po ogień na niecałe dwa dni. Jako, że mieszkałem w malutkim hotelu na malutkiej rue Chomel w 7 dzielnicy, naturalnym wyborem było odwiedzenie pobliskiego muzeum Rodina. Już kiedyś tam byłem, ale rzeźba to jedna z tych rzeczy do których mam słabość, (Patrz: Henry Moore w Pawilonie 4 Kopuł ) więc poszedłem. Są tacy, którzy zadają pytanie, po co właściwie chodzić do muzeów? Ja po prostu lubię. Ale jak się okazuje jest jeszcze jeden powód. Otóż według naukowców terapia sztuką bardzo dobrze działa na zdrowie fizyczne. Obniża poziom kortyzolu i podwyższa poziom serotoniny. Czyli mówiąc krócej, redukuje stres i powoduje, że jesteśmy szczęśliwsi. Podobno w Montrealu lekarze przepisują wizyty w muzeum na depresję, cukrzycę i choroby przewlekłe oraz na podwyższenie odporności. Ja recepty nie miałem, ale wybrnąłem z tego tak, że kupiłem bilet. A w muzeum u Rodina stoi oczywiście Myśliciel, ale jest również wiele przepięknych i poruszających rzeźb, które szczególne mi się podobają.
Jest naprawdę pełna tajemnic rzeźba Sekret, namiętna Pocałunek, czy w końcu piękna, ale nigdy nie spełniona Danaida (córka Danaosa, która skazana została na wieczne napełnianie wodą naczynia bez dna).
I właśnie z tą ostatnią rzeźbą jest związane moje odkrycie. Otóż muzeum Rodina to także muzeum Camille Claudel, jego muzy, modelki, uczennicy, a przede wszystkim kochanki. To ona była inspiracją do Danaidy i wielu innych dzieł Rodina. Sama była wybitną rzeźbiarką i przy tym zjawiskowo piękną kobietą.
August jednak ostatecznie wybrał żonę, z którą miał dziecko, a Camille, ta niespełniona miłość do o wiele starszego mistrza, doprowadziła do śmierci w szpitalu dla umysłowo chorych. Napełniała naczynie, którego nigdy nie mogła napełnić.
Zobaczcie poniżej jedną z jej prac, Walc, która jak inne jej rzeźby wielbią ciało, są pełne zmysłowości i erotyzmu.
Inne sławne dzieło to obraz cierpienia związanego z rozstaniem. I można tam zobaczyć wszystko, cierpiącą kobietę, której ukochany odchodzi z inną, lub której wybranek jest zabierany przez starość, a może w końcu dziecko, zmuszone w końcu do bycia dorosłym i życia własnym życiem, a nie swoich rodziców. Tytuł jest nieprzypadkowy: Wiek Dojrzewania.
Poza tym w Muzeum Rodina można bez tłumów właściwych dla Luwru zobaczyć także dzieła Van Gogha czy Renoira.
Najedzony sztuką, poszedłem na lunch do świątyni gastronomi, sławnej, 3 gwiazdkowej restauracji Arpege, gdzie dyryguje Alain Passard. Szczęśliwie mieści się przy tej samej ulicy co Rodin. Co tam jadłem i widziałem, opowiem w następnym, pasjonującym wpisie, już wkrótce.
Tymczasem biegniemy przez Paryż dalej, wpadamy do Lasku Bulońskiego, a tam zupełnie nowa galeria sztuki. Otóż Fundacja Louis Vuitton postanowiła za blisko 800 mln EUR zbudować niezwykły dom dla swoich kolekcji. Wygląda to z wierzchu tak:
Budynek zaprojektował sam Frank Gehry, jeden z najsławniejszych żyjących architektów. W środku galeria robi jeszcze większe wrażenie, bo mamy do czynienia z niezwykle spójnym mariażem sztuki-architektury ze sztuką plastyczną. Oprócz kolekcji obrazów, instalacji i rzeźb reprezentujących sztukę nowoczesną lub bardzo nowoczesną, jest tam rzeka-wodospad i piękne widoku na lasek Buloński i La Defence. Ponadto, w przeciwieństwie do Muzeum Rodina, jest tam doskonale działająca klimatyzacja 🙂 Tego dnia w Paryżu temperatura przekraczała 42 stopnie Celsjusza! Nie tylko w upały trzeba to po prostu zobaczyć!
No dobra, muzea mamy odhaczone, możemy biec dalej. A dalej kilka refleksji ogólnych. Otóż moi Drodzy, ZAZ miała rację. Paryż zawsze będzie Paryżem. Przemierzając jego kolejne ulice, głównie pieszo, doznałem kolejnego olśnienia. Paryż jest niewolnikiem powszechnie panującego o nim wyobrażenia. Jest czystym stereotypem. Ale jakże przy tym uroczym! Chyba właśnie za to go kocham.
Zobaczcie sami, gdziekolwiek byście się nie ruszyli, spotykacie miejsca doskonale wam znane. A jednak one ciągle bardzo się podobają i wiecie, że znowu tu wrócicie. Tak dokładnie było ze mną. Pędziłem brzegiem Sekwany, strasznie mi się podobało.
Dobiegłem do Luwru, nie po to, żeby zobaczyć Panią Mona Lisę czy być postraszonym przez Belfegora (Tytus, Romek i A’Tomek, Księga V) a tylko po to, żeby zobaczyć piramidę.
To samo z Łukiem Triumfalnym (szkoda, że nie można sobie z niego postrzelać. Tamże).
Przebiegłem przez Champs Elysees i Wieżę Eiffla.
Nikt mi nie powie, że w naturze wygląda kiczowato, wręcz przeciwnie, jest piękna. Zobaczyłem fontanny na placu Zgody, Ogrody Tuileries i wszędzie tam byłem zachwycony.
Wpadłem też do Centrum Georges Pompidou, tam nadal jest sklep z fajnymi i dziwnymi rzeczami.
Tak, to czarodziejskie miasto. I wciąż to samo. Jedyna różnica, że na ulicach, nawet tych bocznych, jest dużo więcej policji niż kilka lat temu.
Jest jeszcze coś: Paryżanie. Mieszkając w 7 dzielnicy, nieco na uboczu głównych atrakcji, mogłem się im przypatrzeć. Chociaż doskonałym miejscem do podglądania jest też metro czy parki miejskie. I co? Oni też są stereotypowi. Jedzą na śniadanie croissanta, a potem bagietki. Mimo 42 stopniowego upału chodzą w garniturze;
Grają w bule, w parku przy Champs Elysee;
Noszą berety jak z czasów początków V Republiki i Charlesa de Gaulle’a;
A co najważniejsze można odnieść wrażenie, że cały dzień przesiadują w kawiarniach na krzesełkach zwróconych w stronę ulicy, popijają chardonnay i gapią się na dziewczyny. Ach ci Francuzi!
Nie wiem tyko czy jedzą naleśniki, bo w mojej ulubionej budce z naleśnikami, tuż za placem Zgody w zielonej części Champs Elysee, naleśniki sprzedawała para z Pakistanu, a pożeraczami byli sami turyści. W każdym razie naleśniki mają wyśmienite, mam wrażenie, że ich smak i konsystencja jest taka sama jak 19 lat temu, kiedy jadłem je tam z dziećmi. W ogóle chyba naleśniki w Paryżu są wszędzie dobre, nic dziwnego, że niektórzy wiedząc o mojej podróży do Paryża, zazdrościli mi tylko tych jedzonych na trawie naleśników 🙂
Na koniec powiem tylko, że kiedy tuż przed północą wróciłem do mojego małego hoteliku, usiadłem przy stoliku na małym balkonie, otworzyłem wyciągniętą z lodówki małą butelkę szampana i patrzyłem na ulicę, po której spacerowały pary, to pomyślałem sobie, że Woody Allen miał rację w filmie O północy w Paryżu, że to magiczne miasto, Zaz miała rację, że to „La plus belle ville du monde”, a ja i każde z Was będzie miało rację jeśli tu choć na chwilę przyjedzie. Je vous invite 🙂
.