Paralaksa tła

Treinta y Trés, czyli Paco dobrze strzeżony.

6 grudnia 2019
Hotel Quadrille i Biały Królik, czyli Romek in Wonderland.
30 listopada 2019
Livorno, restauracja w Latchorzewie. W tle Modigliani, Tokarczuk, Przytul i Święta.
22 grudnia 2019

Paco to zdrobnienie od Francisco, czyli po polsku, Franek. Paco, to też, jak przeczytałem w mądrych hiszpańskich księgach – gliniarz, czyli policjant. I coś w tym jest, bo żeby wejść do restauracji na 33 piętrze nowiutkiego, gdańskiego biurowca Olivia Star, trzeba pokonać wiele barier, kontroli, bramek, wind i na końcu schodów. Pierwsze skojarzenie to boska Kora. Łatwiej zrozumiecie co autor miał na myśli, jeśli posłuchacie tutaj: https://youtu.be/IU_GtFT1OHA

W każdym razie, żeby dostać się na 33 piętro do jednej z dwóch restauracji Paco Péreza, trzeba:

1) Zgłosić się do recepcji, w której dwie wysokie i pięknie odmalowane panie, swoimi świeżutko zrobionymi ustami mówią, że trzeba udać się do recepcji w głębi budynku. Tu następuje gest ręką, zakończoną pięknie wymalowanymi paznokciami, wskazujący kierunek w którym delikwent powinien się udać.

2) No to się udaję. A tam, już bardziej prawdziwa, bo naturalna pani recepcjonistka pyta o rezerwację, sprawdza, czy petent nie kłamie, a następnie wydaje magnetyczną kartę – klucz do szczęśliwej krainy. Prosi też, żeby podążać za nią. I tak nasza Beatrycze, poprowadziła nas do raju. Najpierw jednak serpentyna zasieków, którą doszliśmy do bramki, jak na lotnisku, sądzie, albo bardzo ważnej państwowej instytucji.

3) Tam dwójka ochroniarzy, petenta i jego bagaż prześwietla, skanuje, sprawdza tęczówkę i odciski palców. (Z tą tęczówką i odciskami to trochę fantazja literacka 🙂 Następnie nasza przewodniczka prowadzi nas do windy, gdzie po użyciu karty, można wsiąść i dojechać na górę. Na 32 piętro.   (Zdjęcie poniżej celowo jest takie niewyraźne, sami rozumiecie, względy bezpieczeństwa 🙂

4) Potem już tylko przytknięcie magnetycznej karty do czytnika przy wejściu.

5) I pięterko po schodach do góry. I tak jesteśmy na 33 piętrze, czyli w Treinta y Trés. A tu tak pięknie! Petent staje się gościem i przejmuje go miła Pani z restauracji. Rozbiera, wiesza odzież wierzchnią w szafie i zaprasza do stolika. Tłumów nie ma, wiadomo przechodzą przez kontrolę secret servicu na dole… 🙂 Siadamy przy oszklonych ścianach, a tam nieziemskie widoki. Widać cały Gdańsk i Sopot, a nawet żaglówki na morzu.

Wystrój lokalu nowoczesny, bardzo przemyślany, meble i urządzenia najwyższej jakości. Nic dziwnego, bo projekt pochodzi od hiszpańskiej firmy Tarruella Trenchs Studio, robiącej wnętrza dla najlepszych restauracji świata. Przestrzeń podzielona na dwie restauracje, pierwsza to Treinta y Trés – casualowa i raczej lunchowa, a w głębi, po przejściu łukowatych wejść, znajduje się restauracja Arco by Paco Pérez. Tu tylko kolacje i oczywiście fine dining. W końcu pan Paco zebrał w życiu 5 gwiazdek Michelin. Cudem jest też zobaczyć go tutaj, bo ma kilkanaście restauracji na całym świecie. A o gotowaniu nie może być mowy. Ja miałem to szczęście, że choć z daleka, ale ujrzałem jasne oblicze Mistrza Paco. Właśnie udzielał wywiadu telewizji.

Za kuchnię obu restauracji jest tu odpowiedzialny Pan Antonio Arcieri. Przyznacie, że imię i nazwisko brzmi smakowicie, choć tak naprawdę po włosku znaczy to tyle co łucznictwo. Swoją drogą świetnie pasuje do nazwy restauracji, bo arco znaczy łuk. W krótkiej karcie, kilka przystawek, zup, tapasów, dań głównych i deserów, raczej hiszpańska klasyka. Bierzemy /ośmiornicę z czerwonym i zielonym sosem moyo/, oraz /czarne i białe kalmary/, a potem /żabnicę z ziemniakami/ i /okonia z papryką, czosnkiem i białą fasolą/. Najpierw jednak, bardzo miła i sprawna Pani kelnerka przyniosła czekadełko w postaci dwóch cudownie płaskich kawałków  liofilizowanego i wędzonego buraka, na którym spoczywały cieniuśkie plasterki łososia, a na wierzchu créme fraîche. Było to cudownie chrupiące, a tam gdzie trzeba muślinowo gładkie, świeże i zbalansowane coś. Coś pysznego.

Potem nasze tapasy, czyli /ośmiornica z zielonym i czerwonym sosem moyo/. Bardzo apetyczne i bardzo dobre. Zawsze wydaje mi się, że ośmiornica jedzona w Polsce to ryzyko, bo przecież ona u nas nie rośnie, ale tu wyszła świetnie. Miękko, wytrawnie, smacznie.

/Kalmary białe i czarne/, też wypadły dobrze. Panierka dodawały im nie tylko kolorostycznego uroku.

No i dania główne.

Mój okoń był po prostu dobry, świeży, doskonale trafiony pod względem obróbki cieplnej. Ot, taki elegancki ryb. Dodatki musiały pasować, bo klasyczne i rzeczywiście nic nie trzeba wymyślać.

Natomiast danie kolegi, /Żabnica z ziemniakami i picadą/, czyli katalońskim sosem, który powstaje w ostatniej fazie pieczenia lub duszenia potrawy. W każdym razie, tutaj danie wyglądało obłędnie, przyprawy dały im piękny koloryt i aromat. Kiedy Pani kelnerka podniosła pokrywotko naczynia, w którym danie się piekło, zawyłem z zawiści, że to nie ja wybrałem to danie. Pomyślałem sobie o tym, jak to jest, że  ktoś, kto jest potwornie brzydki za życia, po zamordowaniu i ugotowaniu staje się taki piękny i pachnący. Żeby nie było, żon i mężów mało atrakcyjnych partnerów, do niczego nie namawiam.

Ale potem nastąpiła konsumpcja. Okazało się, że żabnica jest gumowato twarda, a i jej smak nie podąża za wyglądem. Stracone nadzieje i uwiędłe pożądanie. I kolejna refleksja, nie każdy kto wydaje się być piękny, jest smaczny i odwrotnie.

Był jeszcze deser. W oryginale; Pastis de Formatge, czyli rodzaj sernika, ale z sera stilton, a więc pleśniowego, ze wszystkimi tego konsekwencjami, do tego orzechy włoskie i sherry. Bardzo ciekawe, wytrawne, coś między degustacją serów na zakończenie posiłku, a klasycznym deserem.

Résumé, czyli resumen: Od początku istnienia gościńców, zajazdów, oberż i restauracji jedną z głównych czynników ich powodzenia była dostępność, czyli brak barier. Tutaj osoba z nawet niedużą niepełnosprawnością ruchową się nie dostanie, a inni będą zmęczeni i zniechęceni kartami magnetycznymi, recepcjami, lotniskowymi bramkami itp. itd. No chyba, że klientami mają być wyłącznie pracownicy miejscowych korporacji. Jedzenie jest generalnie dobre, poza wpadkami. Widać dbałość o dobry, świeży produkt i próby połączenia hiszpańskiej kuchni z lokalnością. Personel świetnie dobrany, szczerze życzliwy, przyjazny i staranny, a widoki na wszystkie strony świata, po prostu niebiańskie. Jak mówią lekarze, trzeba obserwować, zobaczymy co będzie dalej. No i kiedyś trzeba będzie sprawdzić Arco by Paco Pérez.

 

Podobało się? Kliknij w serduszko i polub post 29

oraz udostępnij go

Pinterest
Treinta y Trés
Al. Grunwaldzka 472C, Gdańsk 80-309,

Moje podsumowanie
.


  • Obsługa90%
  • Wystrój90%
  • Menu80%