Pewnie wiecie gdzie jest Mestrino? To proste, jest 2 km od Rubano 🙂 . Rubano jest 7 km na wschód od Padwy. Jesteśmy więc w regionie Veneto czyli we Włoszech. Gdybyście kiedyś tamtędy przejeżdżali, to wpadnijcie na pranzo lub cena. Pamiętajcie tylko, że w niedzielę wieczorem zamknięte. Ja byłem tam na pranzo, a jadłem to co dali, bo byliśmy zaproszeni przez miłego właściciela odwiedzanej firmy większą grupą, więc menu skomponował gospodarz po konsultacji z panem kelnerem. Od razu powiem, że dawali bardzo dobrze, mimo pewnej awarii, o której za chwilę. Jak już wiecie, restauracja jest na wsi, pośrodku niczego. To dosyć typowe dla tego pięknego kraju, a jak przeczytacie niebawem we wpisie o trzygwiazdkowej restauracji Da Vittorio, często w takich właśnie miejscach są najlepsze restauracje w swoich kategoriach. Pamiętam kilka przykładów potwierdzających tę prawdę, a smaków niektórych dań, atmosfery miejsca, gościnności właścicieli i personelu do dzisiaj nie zapomniałem. Restauracje znajdowały się tak jak i ta, gdzieś na uboczu, na skraju wsi lub mini miasteczka. Tak było na przykład we wsi pod Loreto, skąd pozostał do dzisiaj smak przystawki, czy wieś nieopodal Lecco, gdzie jadłem najlepszą w moim życiu panna cottę, małże w okolicach Fontafredda także w Veneto, czy zapiekane kwiaty cukinii w okolicach Werony w miejscowości Sega di Cavaion. Taki to kraj, trudno, co zrobić, muszą z tym jakoś żyć.
Natomiast w Mestrino dali co nastepuje:
Tatar, tak przynajmniej byśmy go nazwali. Tego natomiast wyróżniał dobrze komponujący się z mięsem smak kaparów i ziół, które doskonale podkreślały mięsne umami.
Następnie primo piatto, czyli Bigoli con ragu d’anatra – makaron bigoli, typowy dla Veneto, (to takie spaghetti tyle że grubsze, bo o średnicy ok. 3 mm i z dziurką) podane z ragu z kaczki. Do tego oczywiście parmezan na wierzchu. Było to tym bardziej pyszne, że popijane merlotem z miejscowej winnicy, która w każdym sezonie produkuje nie więcej jak 300-400 butelek tego cudu.
Potem nastąpiła awaria prądu i już nigdy nie dowiem się co było planowane na secondo 🙁 Gospodarze szybko zaradzili katastrofie i podali tradycyjne zimne dania, szynkę San Daniele z marmoladą z fig, mozzarellę (nie muszę Wam mówić, że mozzarella nie miała nic wspólnego z tą, którą można kupić w foliowym woreczku w polskim sklepie) i wybór miejscowych serów. Wszystko było doskonałe.
Na koniec deser w postaci Tortino di ricotta ed uvetta, con crema al marsala. To jest coś co wbrew nazwie nie jest ciastem, a raczej rodzajem panna cotty tyle, że z ricotty z rodzynkami i z sosem ze słodkiego wina marsala. Chciało się jeść powoli, żeby starczyło na długo.
Na koniec obsługa. Uwaga szczegółowa jest taka, że obsługa była doskonała. Bardziej ogólną przeczytacie po zapoznaniu się ze zdjęciami poniżej.
Otóż ci dwaj panowie, o włosach koloru popiołu, to Panowie Kelnerzy. To jest zapewne od wielu lat ich zawód i w nim dopracują do emerytury. Są perfekcyjni w swojej pracy, bo ta praca daje nie tylko przyzwoite utrzymanie, ale także prestiż i szacunek. To z nimi zapraszający nas Massimo uzgadniał repertuar i to jak rozwiązać problem z awarią prądu. To oni dyskutowali z Massimo wybór dań, z takim przejęciem i zaangażowaniem jakby od tego miał zależeć los świata, a przynajmniej wynik najbliższych wyborów. Kelnerzy są tu prawdziwymi doradcami i pomocą. Są dla gości partnerami, których szanują, ale i sami są szanowani. Oni realizują najważniejszą funkcję tego biznesu-gościnność. Marzę o takich kelnerach w kraju nad Wisłą i Odrą, gdzie jedzenie jest coraz lepsze, ale z obsługą i gościnnością nadal nie jest najlepiej.
Na koniec coś, co jest dla włoskich restauracji charakterystyczne – to miłość do zwierząt. W większości przypadków chodzi o koty. W Bosco Mardigliana rządził właśnie kot, a ostrożni właściciele zwracają się do gości z żądaniem szczególnej uwagi. W końcu chodzi o kota!
.