Plaża jak wiele innych na półwyspie, który sam w sobie jest niebanalną atrakcją. Plaża jednak staje się wyjątkowa kiedy naznaczymy ją własnymi emocjami, snami, tęsknotą i marzeniami, kiedy zostawimy tam swoje ślady i dotyk po to żeby wrócić za rok. Ja zostawiam ślad stopy, mojej stopy. Plaża bowiem to nie tylko miejsce do opalania, dla twardzieli kąpieli w morzu, budowy zamków z dziećmi, czy spędzania czasu z przyjaciółmi.
Dla mnie to też miejsce na nordic walking kiedy bez względu na pogodę, wieczorem idę brzegiem przez ok. godzinę w stronę Helu, a potem wracam do Juraty podziwiając zachodzące nad morzem słońce. Morze, co raz opłukuje bosy stopy, a ja cieszę się chwilą, uśmiecham się do siebie i jestem szczęśliwy. Pewnie mistrzowie zen by mnie wyśmiali, ale dla mnie to rodzaj medytacji bo jestem tu i teraz, nie koncentruję się na niczym i o niczym staram się nie myśleć. Myśli płyną swobodnie jak fale Bałtyku. Dla mnie Jurata i okolice to miejsce do tego idealne.
Wystarczy przekroczyć wyjście nr 61 i coraz trudniej spotkać człowieka, chociaż ok. kilometr dalej na plaży występuje co jakiś czas naga, dobrze i efektownie zbudowana naga nimfa, której towarzyszy osobisty fotograf. I bez względu na to czy jest gorąco czy zimno, czy wydaje ci się, że idziesz po pustyni czy czujesz się jak Marek Kamiński na biegunie, to zapewniam Was, że warto spróbować!
.