Kardamon to przyprawa z rodziny imbirowatych. Rośnie w lasach tropikalnych, a ten najlepszy, kardamon malabarski pochodzi z Indii. Jest drogi, zajmuje drugie miejsce po szafranie w kategorii cena przyprawy. I tak, jak zamorskie przyprawy w dawnych wiekach przechodziły przez magazyny lubelskich kupców, tak my przechodzimy płynnie do lubelskiej restauracji Kardamon. Tu też nie jest tanio, ale to nie główny problem miejsca. Zacznijmy od zalet, a więc na pewno doskonałe położenie, przy Krakowskim Przedmieściu, w najbliższej okolicy Pl. Litewskiego. Estetyczny i miły wystrój wnętrza, dobrej jakości meble i zastawa. Lokal jest niewielki i przez to przytulny.
Może dzięki tej przytulności kelnerzy są szybcy i sprawni, a test brudnego talerza wypada doskonale. Po wystroju, menu i cenach widać, że restauracja aspiruje do wyższej półki. I tu zaczyna się ostry zjazd, bo wszystko co dobre już wymieniłem, no może jedną rzecz dobrą zostawię na deser. Muszę też trochę źle o kelnerach, niestety: Było dwoje, a ich rozmowy między sobą oraz kuchnią mogłyby zagłuszać każdą rozmowę przy stolikach. Szczególnie głośny był pan z brodą, któremu nadałem przydomek – Hałaśliwy. W eleganckiej restauracji kelnerzy poruszają się raczej bezszelestnie. Teraz jedzenie. Ciepła przystawka; Krewetki „skąpane w maślanym sosie z białym winem, chili i pesto pietruszkowym”. Opis trochę pretensjonalny, ale pobudzający kubki smakowe. Niestety rzeczywistość uderzyła w nozdrza dosyć dziwnym zapachem potrawy i nie był to zapach morskiej bryzy. Smak krewetek płaski i rozmiękły, sos daleki od wyobrażeń wynikających z opisu w menu. Słabe. Zjadłem jednak wszystko, bo bałem się zemsty hałaśliwego brodacza 🙂
Potem był Filet z gęsi, „serwowany z pęczakiem kasztanowym, pieczonym jabłkiem i sosem z suszu na bazie lubelskiego cydru.” Pęczak był dobry. Gęś twarda, lekko gumowata, kucharzowi udała się rzadka sztuka; każdy z trzech kawałków gęsi miał inny stopień wypieczenia. Jabłka było trochę za dużo. Przytłaczało swoim smakiem całą resztę. Sos w smaku nijaki.
Na koniec sernik z serów mascarpone i ricotty, z brandy i jagodami. Był bardzo dobry. Lekki, łączący kilka serowych i owocowych smaków w jedną odpowiednio słodką, radosną całość.
I żeby Kardamon dobić, muszę zwrócić uwagę na kolejny dysonans. Chodzi o czystość. Ambicje na klasę wyższą, a w toalecie, mimo braku tłumów, generalnie dosyć syfiasto. Nie sprzątane od wczoraj. Ostatnia rzecz to wejście do lokalu, gdzie markiza nad wejściem nie pamięta mycia od czasu nowości. Kurz, brud i kamieni kupa. Nie tak to powinno wyglądać. Szanowni właściciele nie mogą liczyć na to, że goście na zdjęciach ze ścianki afirmacji załatwią smaczne jedzenie, kulturalną obsługę, czystość w toalecie i umycie markizy. Panowie Malajkat, Gajos, Lipko i Makłowicz raczej tym się nie zajmą. Już kiedyś o tym pisałem, zdjęcia celebrytów naprawdę nie pomagają: Ścianka afirmacji. Hotel Na Skarpie i jego restauracja.
A teraz trochę o Lublinie. Goszczę tu rzadko i krótko, ale bardzo mi się podoba. To piękne miasto było w swojej historii areną wielu ważnych w historii Polski wydarzeń. Zjazd lubelski w 1386, Unia lubelska w 1569, ustanowienie Trybunału Koronnego w 1578, czy później powstanie Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w 1918, utworzenie PKWN w lipcu 1944. Oraz, last but not least, mój udział w nagraniu programu Jeden z Dziesięciu w 2015, które odbyło się w lubelskim studiu, wtedy jeszcze publicznej TVP. Dzisiaj miałem to szczęście, że na Placu Litewskim trafiłam na rocznicową instalację z okazji okrągłej rocznicy wyborów z 4 czerwca 1989. Bardzo czytelny i udany pomysł. 170 symbolicznych urn wyborczych, dokładnie tyle ile było wtedy komisji wyborczych w Lublinie. Doskonały przykład na łączenie tego co lokalne z tym co ważne dla całego kraju.
A urnom z wysokości swojej Kasztanki, przygląda się Józef Piłsudski i być może zastanawia się czy jego słowa sprzed ponad dziewięćdziesięciu lat są nadal aktualne, czy dzisiaj powtórzyłby, że „Polacy są narodem idiotów”? A może powiedziałby, że Polacy to „naród wspaniały, tylko ludzie kurwy” Jedno, drugiego nie wyklucza, a po ostatnich wyborach, sam nie wiem co o tym sądzić…
W każdym razie, Lublin jest piękny, barwny i pełen życia, a paliwa dodaje mu status miasta akademickiego. Jest duży i mały zarazem, ma zabytki i rozrywkę, życie codzienne i odświętne. Wydaje się, że dobrze się tu żyje. Jadąc samochodem mijałem tabliczki z nazwami dzielnic i moja wyobraźnia kazała się domyślać skąd te nazwy się wzięły. I tak Tatary wiadomo, podobnie jak Za cukrownią, ale już Wrotków? Czyżby jeździło się tam na wrotkach? Albo Felin – czy to ma jakiś związek z kotami? A takie Czub Mam nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z tamtejszymi mieszkańcami! W ogóle nazwy dzielnic w miastach to duży temat, kto wie, może na wpis w slowblogu. Muszę kiedyś o tym pomyśleć. Podobno mroźnej zimy 1945, Stirlitz pomyślał. Spodobało mu się. Pomyślał więc jeszcze raz.
PS W Lublinie możecie poczuć się jak w Warszawie, jest tu ul. Krakowskie Przedmieście, ul. Okopowa, Al. Witosa, ul. Królewska, ul. Sowińskiego, ul. Nowy Świat, ul. Wolska itd.
Jest też Bazyliszek 🙂
.