Paralaksa tła

Culinaria Dantego czyli Bistro Spontaniczne na Hożej.

11 marca 2019
Gostlina Pr’ Kopac. Ljubljana, Słowenia.
3 marca 2019
Frankfurt am Main i Übermensch w Fennischfuchser.
16 marca 2019

Przed laty dwóch panów Włochów, wenecjanin i florentczyk, przybyło do Polski. Jeden absolwent Uniwersytetu Bolońskiego i doktor historii Europy, drugi doktor polonistyki i absolwent konserwatorium. Przybyło i zostało pracując w korporacji lub na UKSW. Alfredo Boscolo i Leonardo Massi są jednak prawdziwymi Włochami i zajęli się gotowaniem.

Prawdopodobnie główny powód był taki, że ich mamme zostały w Italii, a jeść trzeba. Postanowili też podzielić się z nowymi rodakami swoim talentem. Najpierw była latająca restauracja pod nazwą Kuchnia Dantego gdzie nie tylko gotowali zgromadzonemu towarzystwu, ale też czytali mu fragmenty Boskiej Komedii. Dlaczego akurat Dante trudno powiedzieć, bo z jedzeniem to on wiele wspólnego nie miał,  może poza tym, że ciskał gromy na wielbicieli dobrej kuchni, a dwóch z nich personalnie atakował w swym wielkim dziele. I tak kolegę z dzieciństwa Forese Donatiego umieścił na szóstym tarasie Czyśćca (czyściec po włosku to purgatorio, jedno z piękniej brzmiących słów jakie słyszałem), a niejaki Ciacco skończył gorzej, bo w trzecim kręgu Piekła, gdzie jak wiadomo menu było dosyć ubogie, do wyboru pozostawały tylko własne odchody.

W następnym etapie panowie napisali książkę Kuchnia Danteg,o a Alfredo Boscolo poszedł dalej kulinarną drogą i skomercjalizował swoje zamiłowania otwierając restaurację Culinaria Italiana.

I tu wchodzimy my czyli konsumenci. Od razu powiem, że bardzo zadowoleni konsumenci.

Miejsce jest bardzo przytulne, domowe i zgodnie z mottem robią tu autentyczną i tradycyjną kuchnię tak jak nonna (babcia).

 

Nie chcą być perfekcyjni, bo to nudne, nie dekorują dań jadalnymi kwiatami, bo kwiaty są od miłości a nie jedzenia. Jak ktoś zamawia butelkę wina to  niech nie liczy na to, że kelner będzie napełniał puste kieliszki. Serwis ma być wystarczająco dobry, ale goście muszą sami umieć się bawić dobrą atmosferą i jedzeniem.

I tu wchodzi jedzenie. Najpierw karta, spontaniczna bo z codziennymi dopiskami lub skreśleniami, zależy co było tego dnia do kupienia na rynku albo jakim humorem dysponował szef kuchni.

Na początek saor czyli wenecki sposób na rybę, w tym wydaniu śledzia choć w oryginale to może być sardela. Ryba jest podsmażana, duszona, cebula też, a potem wszystko razem przez minimum kilkanaście godzin marynowane w sosie octowo-cytrynowym. Do tego rodzynki. Bardzo dobre i ciekawe danie.

Klasyka, czyli antipasti misti, absolutnie najwyższej jakości produkty czynią to proste danie wyjątkowym a wyjątkowość  podkreśla kompletnie nieznany w Polsce sos sapa,  długo gotowany moszcz winogronowy. Rewelacyjny dodatek do serów.

 

 

Makarony, czyli primi.

Klasyczna carbonara była jedną z najlepszych jaką jadłem we Włoszech, a do tej pory w Polsce  najlepszą  musiałem robić sobie sam. Jajeczny sos idealnie otulał wiotkie ale rześkie nitki makronu, pecorino z grubo mielonym pieprzem zakręcało smakiem na początku, podczas gdy cudowna pancetta dodawała mocy w trakcie podróży w głąb makaronowego kokonu.

Teraz danie zwane tu avvocato czyli makaron campofilone w sosie pomidorowym, przykryty kawałkami selera naciowego, rukoli i płatkami parmezanu. Bardzo dobre i odświeżające danie. Miejscowa duma, makaron campofilone jest produkowany w miejscowości o tej samej nazwie. Ok. połowa z 1600 mieszkańców tej nadmorskiej miejscowości w regionie Marche zajmuje się produkcją tego chronionego prawem wyrobu a oprócz receptury jego wyjątkowość polega na ponadstandardowej ilości jajek w składzie. Nie muszę mówić, że jak w przypadku carbonary, twardość/miękkość makaronu jest idealna, czyli al Dante, o przepraszam dente.

Był jeszcze filet z dorady z patelni. Był smaczny i starał się dorównywać w kompozycji i w poziomie smaku pozostałym daniom ale jednak ryba w Warszawie nigdy nie osiągnie ideału.

 

 

 

Desery. Byliście pewnie nieraz w sytuacji, kiedy dobry posiłek został zniweczony przez byle jaki deser. Niby wszytko dobrze, ale na końcu pozostaje niesmak. Jak już wiemy od Stirlitza, koniec jest bardzo ważny.

A tu koniec to cześć i chwała tutejszym kucharzom. Panna cotta, jak na pannę, jest bardzo nieskromna, idealna konsystencja, brak jakiejkolwiek nuty post żelatynowej i przesłodzenia. Jest jednak tu ktoś jeszcze lepszy, Tiramisu. Naprawdę najlepsze jakie jadłem.

Oprócz najdoskonalszych składników, wiedzy i doświadczenia twórcy, ojcem sukcesu jest alkoholowy dodatek. I nie jest to amaretto, którego do tego deseru we Włoszech się raczej nie stosuje. Tutaj dodają pewien specyficzny rodzaj rumu. Niestety nie zostałem upoważniony do publikacji tej tajemnicy, więc ode mnie się nie dowiecie, sam zrobię takie tiramisu w domu.

 

 

 

 

Alfredo Boscolo opowiadał gdzieś jak podrywał dziewczyny. I zamiast im śpiewać „Lasciatemi cantare con la chitarra in mano”, recytował fragmenty Boskiej Komedii Dantego. Panie przerażone szykowały się do ucieczki, a wtedy Alfredo mówił: „Poczekaj, mam jeszcze tiramisu…” Nie jestem piękną dziewczyną, ale wiem na pewno, że bym został.

Wiem bo jadłem! Istny cud! A cud może być potrzebny w różnych sytuacjach życiowych. Stirlitz spacerował po dachu, nagle poślizgnął się, upadł i tylko cudem zahaczył o wystający gzyms. Następnego dnia cud spuchł i bardzo go bolał.

 

 

Podobało się? Kliknij w serduszko i polub post 22

oraz udostępnij go

Pinterest
Culinaria Italiana
ul. Hoża 62, Warszawa 00-682

Moje podsumowanie
.


  • Obsługa90%
  • Wystrój90%
  • Menu95%