Właściwie to nie Porto tylko mała miejscowość nieopodal, Matosinhos. Znana z pięknej szerokiej plaży u zbiegu Atlantyku i ujścia rzeki Douro. Z centrum Porto można dojechać tu metrem w 15 minut. No dobrze, ale po co tu przyjeżdżać pod koniec listopada? Powód to restauracja Casa Serrao. Nigdy bym tu nie trafił gdyby nie znajomy Hiszpanie z Vigo, którzy odebrali mnie z lotniska w Porto, a potem wywieźli w miejsce wyglądające jak boczna ulica Karczewa sprzed 30 lat.
Faktycznie turystów tu raczej mało, głównie autochtoni. Zapytani o drogę do restauracji podobno odpowiadają „kieruj się zapachem pieczonych sardynek”
A w środku, a raczej w restauracyjnym ogródku bo to dopiero końcówka listopada;), morsko-rybny orgazm. Do ryb i owoców idą dodatki w postaci sałatek, ziemniaków i pieczywa.
Wszytko pachnie świeżością, oliwą, białym winem i oceanem czyli po prostu Portugalią.
Jest dopiero dobrze przed 13-tą, ale nawet jeśli nie jestem bardzo głodny jem wszystko co dają, od marynowanych lub pieczonych baby ośmiorniczek, dorosłej ośmiornicy, sałatek, pieczywa, grillowanego dorsza po crema catalana choć to mało portugalski deser. Do wszystkiego białe wino z doliny Douro i czujesz, że szczęście jest blisko, a wszystkie inne sprawy same się tego dnia załatwią.
.