Vigo to miasto wielkości Białegostoku na południowym zachodzie hiszpańskiej Galicji. W przeciwieństwie do Białegostoku leży nad Atlantykiem, a przez tutejszy port przypływa 90% ryb zjadanych przez Hiszpanów. Turystów tu mało, a już na pewno w listopadzie. Mam plan, żeby kiedyś wybrać się w okolice Vigo na letnie wakacje. Klimat trochę polski, a lata bywają deszczowe, ale wybrzeże cudne. Ryby już dzisiaj były, więc kolacja w asadorze, czyli grillu czy rożnie. I znowu sympatyczni hiszpańscy gospodarze wybrali coś bardzo miejscowego i typowego.
Sprawa jest bajecznie prosta i dzięki temu smaczna, zdrowa i świeża. Na stół przynoszą mini grill i kawałki sezonowanej wołowiny, którą w wybiera się z karty. Każdy sobie griluje swój kawałek, do tego sól, sałata, pieczywo i czerwone miejscowe wino, dużo wina. Wyszliśmy jako ostatni goście dobrze po 2-iej w nocy. Należy jednak przyznać, że kolacja wzorem hiszpańskim zaczęła się tuż przed 22.00.
Cóż robić, trzeba z tym żyć 🙂
.