Jesteśmy w Bergamo. Miasto, które teraz stało się nam Polakom bardzo bliskie, bo wniebowzięci Wizzairem lub Ryanairem możemy w ciągu niespełna dwóch godzin chodzić po Citta Alta. Ja miałem to szczęście, że poznałem to miasto jeszcze w epoce poprzedzającej loty powyższych linii na lotnisko Orio Al Serio, czyli Il Caravaggio.
Przylatywałem tu w różnych sprawach i nadal przylatuję, a po drodze udało mi się trochę to miasto poznać i szczerze polubić. Bywa, że w biznesowych podróżach rezerwuję sobie jeden dzień na pobyt właśnie w Bergamo. Mam nadzieję ten zwyczaj kontynuować, tym bardziej jeśli będzie można na krótki pobyt zaprosić bliską sercu osobę. Obiecuję poświęcić temu miłemu miastu osobny wpis, a na razie pomówmy sprawach naprawdę ważnych. Pomówmy o jedzeniu. Miałem do tej pory kilku faworytów, wśród których zawsze odwiedzanym miejscem była La Bruschetta przy najważniejszej ulicy miasta, wiodącej z dworca kolejowego do funicolare na Citta Alta, czyli Viale Papa Giovanni XXIII. Nie byłem w Bruschetcie od ponad roku, ale nawet jeśli trzyma swoją formę i autentyczność, to trzeba szukać czegoś nowego, świeżego i atrakcyjnego. I tym pomysłem wiedziony postanowiłem w końcu skorzystać z rekomendacji znajomego pana, który służbowo bywa w Bergamo i z zachwytem polecał mi Trattoria Giuliana przy via Broseta. (Panie Michale, serdeczne dzięki, miał Pan rację, tam trzeba pójść!)
No to poszliśmy zjeść pranzo. Piętnastominutowy marsz z okolic wspomnianego Viale Papa Giovanni XXII, dobrze zrobił dla zdrowia i zaostrzył apetyt.
Od wejścia można poczuć małą ekstazę, bo widać że to miejsce wyjątkowo tutejsze, nie dla turystów i czytaczy Tripadvisora. Pisząc ten wpis doznałem kolejnej ekstazy, przekonując się, że tej restauracji nie ma na wspomnianym Tripadvisorze! Wrażenie było podobne do tego w Neapolu, kiedy poszliśmy za przypadkowymi ludźmi, z których rozmowy wynikało, że idą na kolację. Kiedy doszliśmy okazało się, że jesteśmy w rejonie, który z grubsza odpowiadał warszawskiej ulicy Brzeskiej lub Ząbkowskiej, ale 30 lat wstecz. Towarzystwo było bardzo „praskie”, ale w żaden sposób nie agresywne, czy zagrażające komukolwiek, za to po południowowłosku hałaśliwe i rozśpiewane. Jedzenie natomiast proste, neapolitańskie, bardzo smaczne i tanie. Za kolację zapłaciliśmy wtedy ok. 15 EUR za dwie osoby wliczając w to wino i deser w postaci owoców. Cudowne przeżycie.
Tutaj w Bergamo, goście Da Giuliana byli bardziej różnorodni. Od robotników, którzy zeszli na obiad z budowy, po panów w krawatach i garniturach, ładne i bardzo dobrze ubrane panie, wyglądające jak jak prawniczki z pobliskich kancelarii. W każdym razie, wyglądało na to, że jesteśmy jako jedyni, nie tutejsi.
System zamawiania w porze pranzo bardzo interesujący i rzadko spotykany. Kelner przynosi menu odbite na ksero, z którego trzeba wybrać primo i secondo, co w komplecie kosztuje 11 EUR. Następnie wybrane dania zapisać na położonej na stole karteczce.
Bardziej niż oczywiste, ze menu jest tylko po włosku, a kelner mówi też tylko w tym języku. Dajemy sobie radę i zamawiamy Casoncelelli alle Bergamasca, Carpaccio di Manzo Fresco, Mozzarella di vacuno con acciuga i Asparagi freschi con bitto gratu.
Powyższe casoncelli to potrawa bardzo regionalna, pochodząca dokładnie z tej części Lombardii, gdzie znajduje się Bergamo. Pierożki mają bardzo oryginalny kształt, ale najważniejsze jest nadzienie, które robi się między innymi z pieczonej i gotowanej wołowiny, natki pietruszki, sera grana padano, gruszki, kiełbasy i chleba. W każdym razie efekt jest doskonały. Na pewno tak jest w Giulianie.
Carapccio też jest bardzo miejscowe, duży płat wołowiny podany z serem typu parmezan i selerem naciowym. Na koniec leciutko zwilżone oliwą.
Mozzarella z anchois, czyli sardelą mówi sama za siebie. Jest pyszna nie tylko dlatego, że jest pyszna – jest przede wszystkim świeża, bo dzisiaj rano przyjechała z okolic Neapolu. Krowio-mleczny smak sera doskonale dopingują swoją ostrością płaty sardeli.
Szparagi zapiekane w lombardzkim serze Bitto. Przypomina on nieco smak mozzarelli, ale absolutnie nią nie jest. Wytwarzany jest tylko przez 4 letnie miesiące, czyli od maja do sierpnia. Wtedy krowy producentki żywią się zieloną, świeżą i pachnącą trawą.
Jak widzicie szlachetna prostota, miejsce gdzie można dobrze i tanio zjeść. Najważniejsze jednak, że prawdziwie, czyli je się tu tak, jak jedzą tubylcy. Jeżeli będziecie w Bergamo, musicie tam pójść. Także po to, żeby zobaczyć jak z kranu w ścianie, kelnerzy nalewają wodę gazowaną, naturalną, białe i czerwone wino.
.