Kraków to piękne miasto. Ma dużo Anglików, innych zagranicznych turystów i parkingów podziemnych. Tym między innymi różni się od Warszawy.
Nie ma za to metra, ale i po co, skoro wszędzie można dotrzeć zabytkowym, białym powozem, zaprzężonym w pięknie umyte konie i prowadzonym przez takąż odświętnie ubraną panią.
Taksówki też właściwie nie są potrzebne i dlatego nie można ich zamówić, szczególnie po koncercie w Tauron Arenie. Dla turystów są w Krakowie liczne restauracje. Niektóre dobre lub bardzo dobre. I tak trafiliśmy do restauracji „Pod Nosem”. Skąd nazwa? Nie udało mi się dowiedzieć. W każdym razie restauracja mieści się pod nosem Wawelu, przy ul. Kanoniczej. Wnętrze jest tego miejsca dopełnieniem i rozwinięciem. Jest lepiej niż po szlachecko-polsku, sarmacku i królewsku, bo akcenty są zaznaczone delikatnie, z pewną dozą nowoczesności. Jest bardzo elegancko, ale zarazem lekko, przyjaźnie i przyjemnie. Połączenie tradycyjnej eleganckiej zastawy, drewnianych stołów i wiszących na ścianach kilimów z lekkimi, plastikowymi krzesłami, zasługuje na najwyższe uznanie estetów.
Specjalność zakładu to kuchnia polska w wydaniu nowoczesnego fine diningu. Trzeba przyznać, że idea przeistacza się w praktykę.
Na początek zupa pomidorowa na rakach z zacierkami. Bardzo dobre. Wyrazisty pomidorowy smak kontrastują i zarazem uzupełniają kawałki raków. Nie wiem skąd teraz się bierze raki, na pewno nie z Wisły, gdzie kiedyś można było je łowić rękami lub specjalnie przygotowanym kijem. W każdym razie raki tradycyjnie występowały w polskiej kuchni od czasów średniowiecza, a w kuchni staropolskiej królem sosów, był sos rakowy, zwany kardynalskim. Zupa byłaby doskonała, ale nie była za sprawą zacierek, których zbyt regularny kształt, twardość i nijaki smak, kazał wątpić w ich ręczną proweniencję. Musiały pochodzić z pobliskiej fabryki zacierek.
Potem dania główne, czyli Kaszotto z przepiórką i czosnkiem niedźwiedzim oraz Kurczak sielski z selerem od Antka z Proszowic. Nie znam pana Antka, pewnie to krakowski odpowiednik warszawskiego pana Ziółka. W każdym razie selera robi doskonale.
I tak pęczakowe kaszotto doskonale komponowało się z miękką, soczystą, dobrze przyprawioną przepiórką, a wiadomo jak to maleństwo łatwo wysuszyć w piekarniku. Brawo dla pana kucharza. Jedyna mała wada dania to nieco łykowate towarzystwo białych szparagów. Może podkuchenny miał tępy nóż?
Kurczak sielski był naprawdę sielski, czyli wiejski, czyli swobodnie chodzący, czyli umierający będąc szczęśliwym drobiem. To się czuło. Pure z selera idealnie pasowało do kurczaka, podobnie jak grzanka z delikatniusią wątróbką i sos o smaku śliwkopodobnym.
Kiedyś Stirlitz jedząc w restauracji kurczaka, zapytał kelnera – jak przygotowujecie te kurczaki? – To nic specjalnego, odpowiedział kelner, mówimy im po prostu, że muszą umrzeć…
No i deser, czyli Lody domowej roboty z likierem advocat. Lody o smaku czekoladowym, bazyliowym i borówkowym. Były rzeczywiście domowej roboty i były doskonałe.
Generalnie w Pod Nosem jest ładnie, smacznie i elegancko. Obsługa dobra, choć nie perfekcyjna, a na pewno nierówna. I tak pan kelner przynosił danie, życzył smacznego i uroczyście odchodził. Przy stoliku obok, pani kelnerka podając danie, opowiadała fachowo o jego składnikach. Może panu się nie chciało? Trzeba jednak przyznać, że w każdym przypadku test brudnego talerza zdany perfekcyjnie. Po zjedzeniu dania, talerz znikał natychmiast. Trzeba też jasno powiedzieć, że jest drogo. Nawet jeśli ceny dań w menu nie straszą, to rachunek dobiją napoje, od wody począwszy, poprzez wina zamawiane do dań i likiery na końcu. Trudno się tym cenom dziwić, skoro w restauracji Pod Nosem jadali tacy goście jak Jim Carrey, Benedict Cumberbatch, Depeche Mode, Hans Zimmer, Andrzej Wajda i Roman Polański. Według mnie, poziom cen wynika także z tego, ze jesteśmy w Krakowie. Przed laty w branży hutniczej opowiadało się dowcip o tym, jak powstały pręty ciągnione – otóż krakus z poznaniakiem wyrywali sobie złotówkę…
.